Utonął pijany klient, biznes pójdzie na dno?

Grupa mężczyzn urządza wieczór kawalerski na kajakach. Podczas spływu piją alkohol, jeden z nich tonie. Jak to możliwe, że dziś zapłacić za to musi właściciel wypożyczalni kajaków?

Grupa mężczyzn urządza wieczór kawalerski na kajakach. Podczas spływu piją alkohol, jeden z nich tonie. Jak to możliwe, że dziś zapłacić za to musi właściciel wypożyczalni kajaków?

 

Jacek Andrzejak prowadzi w Piasecznie firmę zajmującą się wynajmowaniem kajaków. 14 czerwca 2014 roku z usług Andrzejaka zdecydowała się skorzystać grupa mężczyzn. Jeden z nich podpisał umowę i wynajął 6 kajaków dla 12 osób. Pan Jacek nie wydawał bezpośrednio kajaków, przewiózł je na miejsce startu spływu, skąd mieli je zabrać klienci. Oprócz kajaków, zdaniem właściciela wypożyczalni, dostarczone zostały również kapoki ochronne.

 

U nas jest taka zasada, że jest samoobsługa. Jak się już podpisze umowę, to udostępniamy kapoki, wiosła, kajaki i każdy sam bierze co jest mu potrzebne. - opowiada Jacek Andrzejak

 

Jak się później okazało, spływ miał być częścią wieczoru kawalerskiego. Grupa młodych mężczyzn ruszyła na rzekę, nie czekając na zakończenie aktywności zaczęli spożywać alkohol.

 

Nietrzeźwemu nigdy byśmy kajaka nie wypożyczyli, taki jest regulamin. Ja słyszałem, że katering miał na nich czekać po spływie, ale nie sądziłem, że zaczną pić już wcześniej. To są dorośli ludzie, są odpowiedzialni za siebie.

 

Niestety, jeden z mężczyzn wypadł z kajaka i się utopił. Pozostali imprezowicze byli tak pijani, że nawet nie zorientowali się, że coś się stało, strażacy którzy prowadzili akcje ratunkową musieli przeczesywać całą trasę, gdyż kajakarze nie byli w stanie wskazać gdzie mogło dojść do wypadku. Na sekcji zwłok okazało się, że zmarły miał ponad półtora promila alkoholu w organizmie.Po wydarzeniu sprawę zaczęła badać Prokuratura Rejonowa w Piasecznie. Jacek Andrzejak nie miał postawionych żadnych zarzutów, na żadnym etapie postępowania nie był rozważany jako osoba odpowiedzialna za wypadek – miał status świadka.

 

Sekcja zwłok pokrzywdzonego wykazała, że przyczyną zgonu było utonięcie, na które wpływ miało toksyczne działanie alkoholu. Stwierdzono, że był to wypadek i postępowanie zostało umorzone. - mówi Łukasz Łapczyński z prokuratury Okręgowej w Warszawie.

 

Mimo tego, matka oraz konkubina zmarłego postanowiły pozwać Jacka Andrzejaka do sądu cywilnego. Uznały, że był on organizatorem spływu, więc ponosi odpowiedzialność za to co się wydarzyło. Twierdziły, że nie zadbał należycie o bezpieczeństwo uczestników oraz nie wydał ochronnych kapoków.

 

W tej sprawie powódki wniosły o zadośćuczynienie z tytułu śmierci osoby bliskiej, wskazując jako osobę odpowiedzialną za to zdarzenie pozwanego – mówi Sylwia Urbańska z Sądu Okręgowego w Warszawie

 

Sąd informował Jacka Andrzejaka o rozprawach, jednak ten nie odbierał korespondencji. W związku z tym został wydany wyrok zaoczny –zadośćuczynienie dla każdej z kobiet po 75 tysięcy plus koszty sądowe.

 

Sprawa tak naprawdę pod względem dowodowym nie była badana. Sąd nie przeprowadził dowodów, przy wyroku zaocznym nie ma takiego obowiązku- tłumaczy Sylwia Urbańska

 

Jacek Andrzejak nie mógł się bronić, gdyż nie wiedział o rozprawie. Korespondencja była kierowana na adres pod którym już nie mieszkał- w międzyczasie miał kryzys w życiu osobistym, rozwiódł się z żoną. Ta, mając urazę do męża, całą korespondencję kierowaną do niego wyrzucała lub ignorowała.

 

Różnie bywało. Taki okres po rozwodowy jest ciężki dla obydwu stron. Każdy ma swoje problemy i dla mnie wtedy nie było najważniejsze przejmowanie się jego korespondencją. Tak jak mówię, to są trudne rzeczy, ale na pewno to jest niewinny człowiek – tłumaczy była żona pana Jacka.

 

Tym samym pan Andrzejak dowiedział się o wyroku dopiero gdy rozpoczęła się egzekucja. Wystąpił wtedy o przywrócenie terminu, załączył również oświadczenie żony która przyznała się do ukrywania korespondencji przed mężem. Sąd jednak nie wziął pod uwagę tej argumentacji i nie przywrócił terminu.

 

Sąd zdecydował się oddalić moją sprawę o przywrócenie terminu. Zwrócił uwagę, że powinienem zmienić ten adres, że to jest moja zaniedbanie.

 

Dziś, łącznie z odsetkami, pan Andrzejak ma do zapłaty ponad 200 tysięcy złotych, co oznacza dla niego zamknięcie interesu. Więcej już w najbliższą niedzielę o 19:30 w materiale Magdalena Gebicka