Uśmiercony przez lekarza

Uśmiercony przez lekarza

- Policjanci robili zdjęcia wraku i osoby i wtedy ci młodzi empatyczni policjanci stwierdzili, że jednak kącik ust się rusza i że ten człowiek żyje - mówi Renata Nowak, mama Huberta.

- Policjanci robili zdjęcia wraku i osoby i wtedy ci młodzi empatyczni policjanci stwierdzili, że jednak kącik ust się rusza i że ten człowiek żyje - mówi Renata Nowak, mama Huberta. 

 

2 stycznia 2006 roku, kilka minut po godzinie 23. Auto Huberta Nowaka - 19-letniego wtedy studenta prawa na UW, wpadło w poślizg. Chłopak dachował i uderzył w słup energetyczny koło domu przy ul. Płowieckiej w Warszawie. 

 

- To był taki słup w kształcie litery A. Jedna z tych nóg jego się załamała i przewody wisiały nad samochodem - mówi Andrzej Nowak, tata poszkodowanego w wypadku

 

Lekarz, który przyjechał na miejsce zdarzenia bez wydostania Huberta z samochodu uznał, że chłopak nie żyje. Po około 70 minutach od wypadku nagle jeden z policjantów dostrzegł, że zakleszczony w pojeździe mężczyzna się porusza.  

 

- Policjanci robili zdjęcia wraku i osoby, która we wraku jest zakleszczona a już nie żyje i wtedy ci młodzi empatyczni policjanci stwierdzili, że jednak kącik ust się rusza, ręka i natychmiast wszczęli alarm, że ten człowiek żyje i ratujmy go - mówi Renata Nowak. 

 

Ponownie wezwana karetka reanimacyjna udzieliła Hubertowi pomocy, ale dotarł do szpitala dopiero po dwóch godzinach od wypadku. Rodzice chłopaka uważają, że to właśnie niewłaściwe działanie lekarza, który przybył na miejsce zdarzenia, a także strażaka, który dowodził akcją ratowniczą są przyczyną aktualnej ciężkiej choroby ich syna.

 

- Jest takie powiedzenie w ratownictwie medycznym, że nikt nie jest martwy póki nie jest ciepły i martwy. Więc jeżeli mieliśmy poszkodowanego wychłodzonego musimy go wziąć do karetki czy szpitalnego oddziału ratunkowego, ocieplić i dopiero badać jego parametry życiowe - mówi Andrzej Hepner, ratownik medyczny.

 

Przez lata procesu prokuratura kilkukrotnie umarzała sprawę przeciwko lekarzowi Andrzejowi M., a sąd nakazywał jej podjęcie. W końcu, po 9 latach sprawy i skierowaniu przez rodzinę prywatnego aktu oskarżenia, Sąd Rejonowy w Warszawie skazał mężczyznę na 6 miesięcy pozbawienia wolności w zawieszeniu na dwa lata. Jak wyrok ocenia prokuratura, która twierdziła, że lekarz jest niewinny?

 

- W oparciu o zgromadzone w toku śledztwa opinie prokurator stwierdził, że nie ma podstaw do tego aby kierowac akt oskarżenia wobec lekarza - twierdzi prokurator Renata Mazur, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. 

 

W sprawie pozostaje także odpowiedzialność ratownika straży pożarnej, który dowodził akcją. Na aucie Huberta leżały bowiem kable energetyczne i ratownicy czekali aż w okolicy zostanie wyłączony prąd, którego i tak najprawdopodobniej nie było. Według opinii biegłego energetyka strażacy mogli posłużyć się profesjonalnym sprzętem i od razu wydostać chłopaka z samochodu. 

 

Rodzice zarzucają prokuraturze, że to jej działania doprowadziły do przedawnienia karalności strażaka. Żaden organ nie zweryfikował tak naprawdę czy mężczyzna popełnił przestępstwo (nieudzielenia pomocy przez osobę, na której ciążył taki szczególny obowiązek) ponieważ minęło ponad 5 lat od zdarzenia do właściwego zajęcia się sprawą.

 

- Dostrzegamy błędy popełnione w toku postępowania przygotowawczego i niekoniecznie dlatego, że prokurator nie postawił zarzutów, natomiast brak kompleksowej oceny i wyjaśnienia zawiadomień wszystkich pokrzywdzonych jest niewątpliwy. Tutaj nie można powiedzieć, że tego błędu nie popełniono - mówi prokurator Renata Mazur, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. 

 

Reportaż Małgorzaty Cecherz