Skandaliczny transport

Niedziałające sygnały świetlne, niekompetentna załoga nieposiadająca uprawnień do pracy, niesprawne EKG i problem z wymianą butli z tlenem. W takich warunkach odbył się transport między szpitalami pacjentki czekającej na przeszczep serca. Kobieta zmarła, a teraz prokuratura bada czy miały na to wpływ skandaliczne warunki w karetce.

Niedziałające sygnały świetlne, niekompetentna załoga nieposiadająca uprawnień do pracy, niesprawne EKG i problem z wymianą butli z tlenem. W takich warunkach odbył się transport między szpitalami pacjentki czekającej na przeszczep serca. Kobieta zmarła, a teraz prokuratura bada czy miały na to wpływ skandaliczne warunki w karetce.

 

Pani Dorota chorowała na serce, potrzebowała przeszczepu. Kobieta kilka dni źle się czuła, trafiła do szpitala w Białymstoku. Tam po czterech dniach lekarze zdecydowali, że trzeba ją pilnie przewieźć do Warszawy. Kobieta została zaintubowana i podłączona do specjalnego sprzętu, który miał wspomagać pracę serca.

 

- Lekarz prowadząca powiedziała, że będzie transportowana do Warszawy na wstawienie jakiejś pompki wspomagającej. No to zapytałem, czy helikopterem, bo to najszybszy transport. Usłyszałem, że lotnicze pogotowie odmówiło i będzie transport karetką – opowiada Jarosław Daniluk, mąż Pani Doroty.

 

Ze względu na brak dostępnego lekarza, karetka do transportu została wynajęta przez szpital z firmy zewnętrznej. Dodatkowo przez całą trasę miała ją eskortować policja. Karetka, mimo że sprawa była bardzo pilna, przyjechała po ponad godzinie od wezwania.

 

- Wpłynęła prośba ze strony szpitala o pilotaż karetki. Policjanci dostali informacje, że ten transport powinien odbyć się jak najszybciej. Pojawili się w szpitalu po dwóch, trzech minutach. Tylko musieli czekać na karetkę, która pojawiła się po niemal godzinie – mówi Katarzyna Zarzecka z Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku.

 

Gdy już ruszyła w trasę, to zgodnie z tym co twierdzą policjanci, jechała wolno, część jej sygnałów świetlnych nie działało, a dźwiękowe były słabo słyszalne. Dodatkowo kierowca nie miał uprawnień do prowadzenia auta specjalistycznego, w trakcie podróży mieli problem z EKG, a tuż przed Warszawą przewożonej kobiecie skończył się podawany tlen. Załoga karetki miała problem, żeby go wymienić, musieli to za nich zrobić policjanci.

 

- Całe szczęście jeden z policjantów miał dyplom ratownika medycznego. Personel karetki miał problemy z wymianą butli i widząc to ten policjant zdecydował się zainterweniować i wymienić tę butlę – mówi Katarzyna Zarzecka.

 

Kontrowersje budzi również postawa lekarki. Podczas postoju, gdy trwała walka z wymianą butli, lekarka nie zajmowała się panią Dorotą, nie monitorowała nawet jej stanu zdrowia w bardzo niebezpiecznej sytuacji. Zajmowała się wtedy... paleniem papierosów. Kobieta do Warszawy dojechała w bardzo złym stanie, doszło do niedotlenienia. Mimo starań lekarzy zmarła po 10 dniach. Specjaliści nie mają wątpliwości, że transport miał na to wpływ.

 

- Zebrali się lekarze i zaczęli rozmawiać, rozkładać ręce. Zapytałem co z Dorotą i usłyszałem, że stan jest bardzo ciężki, bo transport okazał się taki a nie inny. Powiedzieli, że mózg nie funkcjonuje i już nie będzie funkcjonował, bo doszło do niedotlenienia - opowiada mąż pacjentki.

 

Policja zgłosiła sprawę do prokuratury. Teraz śledczy żądają między innymi, na ile fatalny transport wpłynął na śmierć pani Doroty. Więcej już dziś w materiale Magdaleny Gębickiej - "Państwo w Państwie" o godzinie 19:30.