Rozerwała go bomba. Wyrok to kpina
Monter anten był niewinną ofiarą gangsterskich porachunków. Zostawił żonę i dziecko. Prokuratura w ekspresowym tempie umorzyła śledztwo, bo nie mogła znaleźć właściciela ładunku wybuchowego. Dopiero po jedenastu latach okazało się, że mężczyzna, którego o to oskarżyła, mieszkał w bloku, na dachu którego doszło do tragedii. Śledczy wtedy nawet go nie przesłuchali, choć był wielokrotnie notowany. W końcu usłyszał wyrok – dwa lata więzienia. Dwa lata za śmierć człowieka?
Monter anten był niewinną ofiarą gangsterskich porachunków. Zostawił żonę i dziecko. Prokuratura w ekspresowym tempie umorzyła śledztwo, bo nie mogła znaleźć właściciela ładunku wybuchowego. Dopiero po jedenastu latach okazało się, że mężczyzna, którego o to oskarżyła, mieszkał w bloku, na dachu którego doszło do tragedii. Śledczy wtedy nawet go nie przesłuchali, choć był wielokrotnie notowany. W końcu usłyszał wyrok – dwa lata więzenia. Dwa lata za śmierć człowieka?
Rodzina montera anten telewizyjnych z pewnością nigdy nie podejrzewała, że ich ukochany mąż i ojciec - pan Zbigniew zginie… w wybuchu bomby na dachu jednego z wrocławskich wieżowców. Leżała zawinięta w reklamówkę. Po wybuchu odłamki były rozrzucone na przestrzeni 150 metrów.
- Usłyszałem potężny wybuch, zobaczyłem błysk – opowiada monter, kolega pana Zbigniewa, który z nim wtedy pracował.
- Dostałam takiego szoku, że nie wiedziałam, jak się nazywam – wspomina wstrząśnięta żona bohatera naszego programu.
Prokuratura bardzo długo nie mogła znaleźć osoby, która zostawiła na dachu bombę. Na jej ślad trafiła dopiero, gdy o wszystkim opowiedział mężczyzna, który zatrzymany do innej sprawy, zdecydował się współpracować z organami ścigania. Bombę na dachu miał ukryć jeden z mieszkańców bloku. W późniejszym czasie miała zostać podłożona pod samochód innego gangstera.
- Ta osoba odebrała bombę od człowieka, który ją zrobił i miała za zadanie przechowywać przez jakiś czas, do momentu, kiedy ona będzie potrzebna – mówi adwokat żony pana Zbigniewa.
Okazało się, że mężczyzna, który miał bombę zostawić na dachu mieszkał parę pięter niżej i był w przeszłości wielokrotnie karany. Wtedy nawet prokurator go nie przesłuchał. Śledczym udało się do niego dotrzeć, ponieważ całą prawdę miał wyjawić skruszony gangster.
- Ja przypuszczam, że gdyby prokuratura się bardziej postarała, to mogli to wykryć wcześniej – mówi żona pana Zbigniewa.
Dopiero po szesnastu latach mężczyznę skazano. Jak srogi był wyrok za śmierć człowieka? Dwa lata więzienia. Pozostali oskarżeni w tej sprawie mężczyźni, również dostali śmieszne niskie kary. Wyroki są nieprawomocne.
Więcej już w najbliższą niedzielę o 19:30 w reportażu Magdaleny Gębickiej.
W drugiej części programu wrócimy do sprawy Krzysztofa Żonko. Od lat walczył o to, żeby został skazany sprawca wypadku, w którym bohater naszego programu stracił zdrowie. Co się zmieniło po naszym programie?