„Rosyjska ruletka”

„Rosyjska ruletka”

Rodzina Osuchów wyjeżdżała na długi weekend. Na przejeździe w ich samochód uderzył pociąg. Dwoje dzieci zginęło. O tej tragedii było bardzo głośno, ale dopiero teraz okazało się, że ten przejazd nigdy nie powinien powstać. Był niezgodny z przepisami. Prokuratura jednak uznała, że urzędnicy nie popełnili żadnych błędów i sprawę umorzyła. Śledczy twierdzą, że zawiniła kierująca samochodem… matka dzieci. PKP i lokalne władze nie mają sobie nic do zarzucenia.

Rodzina Osuchów wyjeżdżała na długi weekend. Na przejeździe w ich samochód uderzył pociąg. Dwoje dzieci zginęło. O tej tragedii było bardzo głośno, ale dopiero teraz okazało się, że ten przejazd nigdy nie powinien powstać. Był niezgodny z przepisami. Prokuratura jednak uznała, że urzędnicy nie popełnili żadnych błędów i sprawę umorzyła. Śledczy twierdzą, że zawiniła kierująca samochodem… matka dzieci. PKP i lokalne władze nie mają sobie nic do zarzucenia.

 

Państwo Osuch z okien swojego domu widzą przejazd kolejowy, na którym zginęły ich dzieci. To była i nadal jest ich jedyna droga do domu. Do tej pory nie mogą pogodzić się z tragedią.

 

- Ktoś nam pozwolił jeździć tym przejazdem. Ktoś powiedział, że jest bezpieczny – mówi ze łzami w oczach Filip Osuch, ojciec dzieci.

 

Dopiero teraz, półtora roku po wypadku, gdy przejazdem zainteresowali się urzędnicy i śledczy, okazało się, że przejazd nigdy nie powinien powstać. Nie spełniał żadnych wymogów. Urzędnicy nie wiedzieli, że droga, która przechodziła przez linię kolejową, nie była drogą publiczną czyli dostępny dla wszystkich przejazd kolejowy nie mógł tam istnieć. Zatem już kilkanaście lat temu należało go zamknąć i nie narażać okolicznych mieszkańców.

 

- Był po prostu brak porozumienia między PKP, a Urzędem Gminy. Żadne rozmowy nie były prowadzone. Nie było po prostu dialogu – mówi sołtys wsi, w której doszło do wypadku.

 

Po wypadku powstały dwa raporty: Państwowej Komisji Badania Wypadków Kolejowych i Urzędu Transportu Kolejowego. Nie zostawiły na PKP, odpowiadającej za ten przejazd, suchej nitki. Eksperci nie mieli żadnych wątpliwości. Przejazd był bardzo niebezpieczny. Nadjeżdżających pociągów nie dało się zauważyć. Widoczność ograniczała w tym miejscu bardzo wysoka trawa, krzewy, drzewa, nasypy ziemi. Przez to były też problemy ze słyszalnością sygnału nadjeżdżających pociągów. Przejazd nie spełniał żadnych wymogów.

 

- Pokazany w raporcie obszar niedopełnień czynności, zaniechań jest trochę porażający – mówi ekspert ds. bezpieczeństwa na kolei.

 

Jednak prokuratura właśnie sprawę umorzyła. Zdaniem śledczych, żaden urzędników nie ponosi winy za to, co się stało. Mimo, że z raportu wynika jasno kto odpowiada za  funkcjonowanie przejazdu, który powinien być zamknięty.

 

Nie dość, że przejazd działał, choć nie powinien, to jeszcze go „zmodernizowano” rok przed wypadkiem. Pociągi zaczęły jeździć dwa razy szybciej – 100 mk/h. Okoliczni mieszkańcy wraz sołtysem wysyłali pisma do PKP i apelowali o poprawę bezpieczeństwa. Kolejarze odpisali, że wszystko jest w porządku. Osiem miesięcy później, właśnie w tym miejscu, zginęło dwoje dzieci.

 

W programie pokażemy jaka była widoczność w dniu wypadku i kilka dni później, kiedy pracownicy PKP bardzo szybko trawę usunęli. Pokażemy też czy przejazd jest czynny, mimo, że dziś wszyscy już wiedzą, że czynny być nie powinien.

 

Więcej już w najbliższą niedzielę o 19:30 w reportażu Jana Kunerta.

 

W drugiej części programu wrócimy do sprawy byłego funkcjonariusza policji. Pomówił go przestępca. Policjant został wyrzucony ze służby. Choć teraz sąd go oczyścił ze wszystkich zarzutów, do policji nie może jednak wrócić. Mężczyzna właśnie złożył skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu. Pisze w niej, że polskie prawo ma w tej sprawie luki.