Marzenie, które stało się koszmarem
- Mamy przykład małej republiki w centrum Polski, która rządzi się swoimi własnymi prawami- mówi Wojciech Marusza.
- Mamy przykład małej republiki w centrum Polski, która rządzi się swoimi własnymi prawami, która nie musi respektować decyzji sądowych - mówi Wojciech Marusza.
Doktor Wojciech Marusza miał marzenie - chciał zrobić centrum medyczne, w którym się będzie szybko i skutecznie diagnozowało ludzi. Dlatego też w 2008 r. wynajął od Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej 4 lokale i przeprowadził gruntowne remonty. Niestety zamiast poświęcać się pacjentom od lat toczy ze spółdzielnią spór.
- Spółdzielnia znalazła naiwnego patrz mnie , który zrobi remont. Właściwie remont... na nowo wybuduje ten cały lokal, a następnie oni mi go wypowiedzą pod byle pozorem - mówi dr Wojciech Marusza.
Umowę między stronami zawarto na czas nieokreślony. Pojawiła się w niej też klauzula, według której spółdzielnia musiałaby zwrócić przedsiębiorcy dwukrotność poniesionych przez niego kosztów, jeśli wypowiedziałaby mu najem w ciągu pierwszych dziesięciu lat od podpisania umowy.
Pomimo tego, niedługo po zakończeniu gruntownego remontu spółdzielnia postanowiła zerwać umowę, zarzucając przedsiębiorcy dewastację lokali oraz niepłacenie czynszu. Sprawa trafiła do sądu.
- Sąd ustalił bezskuteczność rozwiązania umowy najmu i ustalił dalsze istnienie tego stosunku najmu pomiędzy stronami - mówi sędzia Agnieszka Domańska, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Warszawie.
To nie był jednak koniec koszmaru mężczyzny. Spółdzielnia wbrew umowie dwukrotnie zwiększyła czynsz za lokal. Marusza nie zgadzał się z taką praktyką, dlatego nie płacił zwiększonych opłat. Tym samym administracja odcięła od lokalu wodę i wymontowała część instalacji.
Lekarz nie jest jedyną osobą, która żali się na działania spółdzielni.
- W kwietniu tego roku do Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście Północ wpłynęło zawiadomienie syndyka masy upadłości Śródmiejskiej Spółdzielni Mieszkaniowej o podejrzeniu popełnienia szeregu przestępstw przez członków zarządu tej spółdzielni - mówi prokurator Przemysław Nowak, rzecznik prasowy Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
W drugiej części powrócimy do historii Tomasza Bobera. Chłopak miał do odsiedzenia 5 miesięcy za jazdę na rowerze pod wpływem alkoholu. Pomimo tego, że był chory na zaawansowaną marskość wątroby trafił do więzienia, gdzie po 4 i pół tygodnia zmarł. Po programie postępowanie wyjaśniające w tej sprawie wszczęła Naczelna Izba Lekarska.
Reportaż Łukasza Kurtza