Jej mąż zginął na służbie z rąk drugiego policjanta

Mąż pani Marii Biernackiej udał się na policyjną interwencję, żeby zatrzymać podejrzanego mężczyznę. W trakcie obezwładniania podejrzanego Mateusz Biernacki został zastrzelony przez kolegę z drugiego patrolu. Wiemy co dokładnie wydarzyło się tamtej nocy na Pradze-Północ.
„Rozmawiałam z nim jeszcze chwilę przed tym, jak dostał tę interwencję. To była zwykła rozmowa z dziećmi o tym, jak mija dzień” – wspomina Maria Biernacka, wdowa po M. Biernackim.
Tuż po dramatycznych wydarzeniach na ulicy Inżynierskiej cała Polska zadawała sobie pytanie, dlaczego właściwie doszło do tej tragedii. Dzisiaj wiemy dokładnie, jak wyglądała interwencja w bramie przy ulicy Inżynierskiej. Wszystko dzięki kamerze nasobnej, którą miał na sobie jeden z policjantów, rejestrując całe zdarzenie. Z tego powodu przygotowujemy specjalny odcinek na żywo z Inżynierskiej, by odtworzyć, co dokładnie się stało tamtej nocy.
„Mateusz pomagał obezwładniać tego agresora. Tamten młody chłopak się odwrócił, oczywiście padły hasła, że policja, żeby nie strzelać, że swój, Mateusz też to krzyknął, ale strzał padł” – tłumaczy oficer policji i przyjaciel M. Biernackiego.
Nawet po obejrzeniu nagrania ani wdowa po zastrzelonym policjancie, ani funkcjonariusze policji nie są w stanie uzasadnić decyzji Bartosza Z. o oddaniu strzału.
„Nikt nie przewidział, że mamy do czynienia z tykającą bombą” – mówi Marcin Taraszewski, były oficer policji.
Sprawca tego zdarzenia miał być wielokrotnie przenoszony z komendy na komendę oraz bawić się bronią podczas interwencji. Dlaczego więc młody funkcjonariusz, po zaledwie roku służby, trafił na teren „warszawskiego trójkąta bermudzkiego”, czyli do najniebezpieczniejszej okolicy w stolicy?
Według Marii Biernackiej, jej mąż od dłuższego czasu miał obawy przed podejmowaniem niektórych interwencji ze względu na osoby przyjmowane do policji. Opowiadał, że podczas jednej z interwencji musiał samemu obezwładniać podejrzanego mężczyznę, ponieważ jego partner mu nie pomógł. Nasz reporter dotarł do oficera policji, który wspominał podobną sytuację.
„Miałem też przypadek, że uciekł mi policjant z interwencji. […] Zostałem sam. Generalnie to było o tyle śmieszne, że tam nie było żadnej agresji, nie było niebezpiecznych narzędzi, było po prostu głośno, bo towarzystwo miało w czubie, były wyzwiska, wulgaryzmy. Ja się odwracam i nie ma gościa” – wyznaje były oficer policji.
Co dokładnie wydarzyło się na Inżynierskiej w listopadzie 2024 roku? Dlaczego młody policjant oddał strzał w stronę swojego kolegi ze służby? Na to oraz inne pytania odpowie w reportażu Leszek Dawidowicz razem z zespołem ekspertów.
Leszek Dawidowicz
reporter